Maria Wroniecka
Za miesiąc, 16 kwietnia 2013 r., minie dziesiąta rocznica tragicznej śmierci Marii Wronieckiej, z domu Ryniec, okulistki z Łowicza, która zginęła w wypadku samochodowym pod Antoniewem. I właśnie teraz trafił do redakcji "Panaceum" tomik Jej wierszy zatytułowany "Wiersze miłosne i inne". Tomik został wydany w 2008 r., staraniem męża - Zbigniewa Wronieckiego, lekarza dermatologa . W notce od wydawcy czytamy: "Oddając do rąk Państwa ten tomik (...) mam nadzieję, że lektura tych pięknych i lirycznych wierszy sprawi Im przyjemność, a być może skłoni do wspomnień i zadumy". I tak się stało...
W uzupełnieniu publikowanego poniżej wspomnienia pióra Wiesława Krakowskiego, przypominamy biogram Marii Wronieckiej.
Urodziła się 24 grudnia 1939 r. w Kutnie, ale szkołę średnią ukończyła w Łodzi. Tu również studiowała na Akademii Medycznej, zdobywając dyplom lekarza w 1963 r. Staż odbywała w szpitalach w Pabianicach i Zgierzu, następnie pracowała jako lekarz stypendysta w Klinice Okulistycznej WAM, tu rozpoczęła specjalizację z okulistyki pod kierownictwem prof. dr Zofii Krawczykowej. Pierwszy stopień z okulistyki zdobyła w 1968 r., drugi - w 1972 r. Od stycznia 1968 r. pracowała jako okulistka w ZOZ w Łowiczu. W 1979 r. wyjechała, wraz z całą rodziną do Królestwa Maroka. Przez siedem lat, wraz z mężem - Zbigniewem, lekarzem dermatologiem, stanowili jedyne zaplecze specjalistyczne w swoich dziedzinach dla dwustutysięcznego miasta Safi, położonego nad Atlantykiem. Tworzyli od podstaw: ona - szpitalny oddział okulistyczny, on - poradnię dermatologiczną. Kosztem dużego wysiłku i ogromnej determinacji osiągnęli sukcesy zawodowe, które w ramach urlopów pozwoliły im zwiedzić prawie cały świat.
Po powrocie do kraju, M. Wroniecka podjęła pracę w poradni PKP w Łowiczu, gdzie pracowała do 2000 r., w którym to roku przeszła na emeryturę. Prowadząc nadal prywatną praktykę, znalazła wreszcie czas na realizację własnych pragnień. Uwielbiała swój dom w Głownie, którego wnętrze urządzała ze smakiem, a także otaczający go, pielęgnowany przez nią ogród. Słuchała ulubionej muzyki, czytała zaległą literaturę, spełniała swe artystyczne marzenia, pisząc wiersze "do szuflady" i okazjonalne (dla rodziny i znajomych). Była niezwykle wrażliwa na przyrodę, jednocześnie lubiła podróżowanie, narciarstwo , pływanie i bale karnawałowe. Ceniła sobie spotkania z przyjaciółmi oraz wizyty u synów (Piotra i Krzysztofa) w Warszawie.
"Wspaniała koleżanka, wyróżniająca się wdziękiem, urodą i elegancją. Lubiana, wręcz uwielbiana przez pacjentów, zawsze pogodna, radosna, uśmiechnięta" - wspominał o Niej na łamach pisma "Klinika oczna" nr 5/2003 prof. Andrzej Stankiewicz, cytując Jej wiersz:
Ale gdy od tamtej strony,
gdzie wieczyście i ogromnie
myśl powróci czasem tutaj,
nie zapomnisz chyba o mnie.
(opr. J.P.)
Wspomnienie o Marysi
Po roku od przyjazdu do Maroka zapragnąłem znów zobaczyć południe tego kraju. Tęskniłem za nim, bo tam właśnie przeżyłem niezapomniane przygody. Wyjechałem z Barbarą, moją żoną i zaprzyjaźnioną rodziną marokańską - Aminą, Abdullahem i małą Atiką. Pierwszy etap Larache-Safi. Wiemy, że tam mieszkają nasi przyjaciele Wronieccy, a Amina ma dom rodzicielski. Wybieramy drogę nadmorską. Atlantyk jest na wyciągnięcie ręki przez cały czas. Dojeżdżamy do Safi o zachodzie słońca. Nieprawdopodobnie piękne zjawisko. Nie mogę się nigdy napatrzeć, Jakież kolory nieba i morza.. Dominuje złoto przetykane migotliwym srebrem, oranż, róż i czerwień o różnych odcieniach. A kiedy rozpalona czerwona tarcza pogrąża się gwałtownie w Atlantyku, jasna poświata pozostaje na niebie jeszcze pół godziny. Na tym tle smukłe, wysokie palmy lub pojedyncze akacje sprawiają wrażenie, jakby były oglądane w fotoplastykonie.
W tak egzotycznej scenerii docieramy do domu naszych przyjaciół Wronieckich. Maria jest okulistką, była koleżanką Barbary w liceum. Zbyszek jest dermatologiem, pracował ze mną jakiś czas w szpitalu zgierskim. Powitanie było bardzo entuzjastyczne. Ustaliliśmy, że cały następny dzień spędzimy razem. Zaczęliśmy od zwiedzania miasta. Ulice są czyste, domy zadbane. Port olbrzymi. To jeden z największych portów specjalizujący się w łowieniu i przetwórstwie sardynek oraz przeładunku fosfatów. Potem idziemy do Mediny na targ garncarzy, gdzie można kupić znakomite wyroby powstające w niedalekim "colline de potier". Nie można wyjechać z pustymi rękami, każdy coś kupuje, a Maria służy za doradcę.
Wieczorem wydaje wystawne przyjęcie. Maria jest wspaniałą gospochą. potrawy w jej wykonaniu smakowite. Krząta się nieustannie, pomagają jej dwaj synkowie. Do późna trwają rozmowy. Niepokoimy się sytuacją w kraju; jest 1982 rok. Dyskutujemy nad celowością wyjazdu do Polski na urlop. Rozmawiamy o książkach, muzyce, poezji. Maria recytuje wiersz, o którym na końcu mówi nieśmiało, że to ona go napisała. Nucimy, trochę również nieśmiało, harcerskie piosenki. Śpiewakami to nie byliśmy, mimo doskonałego wina.
Wreszcie pożegnanie przed domem. Odjeżdżając, widzę Zbyszka z podniesioną ręką i Marię machającą dwiema, potrząsającą głową i wykrzykującą coś z serdecznym uśmiechem. Słów już nie dosłyszałem...
To było moje ostatnie spotkanie z Marią Wroniecką.
Wiesław Krakowski
Wspomnienie Autor zaczerpnął ze swojej książki "Tubib znaczy lekarz". Załączone zdjęcie Marysi, wraz z mężem i synem Krzysiem (Wigilia, Safi 1985 r.) pochodzi z tomiku wierszy M. Wronieckiej.